środa, 3 grudnia 2025

Ten tekst jest dla Ciebie, jeśli dziś już nie dajesz rady”

Są takie dni, kiedy nie da się już zebrać w sobie nic. Ani siły. Ani spokoju. Ani nawet myśli. Takie dni, kiedy nie ma za co się chwycić. Kiedy płaczesz już nie dlatego, że coś się stało, ale dlatego, że nie wiesz, co dalej. Bo miałaś nadzieję. Bo się starałaś. Bo trzymałaś się dzielnie tak długo, że w końcu nawet ta dzielność się wypaliła.

I wtedy przychodzi bezsilność.

Nie taka spektakularna - tylko cicha, rozlewająca się w środku jak noc. Taka, w której wszystko wydaje się zbyt trudne. Zbyt daleko. Zbyt poza zasięgiem.

Znasz to?

Ja znam.

Znam to uczucie, kiedy siedzisz na łóżku w środku dnia i nie wiesz, czy wstać, czy po prostu odpuścić. Kiedy nie masz siły nawet udawać, że masz siłę. Kiedy wszystko w Tobie krzyczy: „Nie dam już rady”, a świat wymaga, żebyś wstała i dalej grała swoją rolę. Uśmiechniętej. Zorganizowanej. Silnej.

Ale wiesz co? To nie znaczy, że jesteś słaba.

To znaczy, że jesteś człowiekiem. Że już za długo byłaś dzielna. Że za długo wszystko trzymałaś sama.

Czasem myślimy, że musimy sobie radzić. Zawsze. I same. A tymczasem prawdziwa siła to także umiejętność powiedzenia: „Nie umiem. Nie wiem. Nie mam siły.” I pozwolenia sobie na to.

Widziałam kiedyś piękne zdanie:

„Nie jesteś bezsilna - jesteś zmęczona.”

I właśnie dlatego ten tekst powstaje. Żebyś wiedziała, że nie jesteś sama. Naprawdę.

Znam kobietę, która po rozwodzie latami walczyła o każdą złotówkę alimentów. Nikt jej nie pomagał, a sąd patrzył na nią jak na numer sprawy. Codziennie kładła się spać z myślą, że może już nie da rady. Ale każdego ranka wstawała. I kiedy ją zapytałam, co ją wtedy trzymało, powiedziała tylko: „Wiedziałam, że ktoś przede mną to przeżył. I że ja też dam radę.”

poniedziałek, 1 grudnia 2025

Nie musisz być dla wszystkich.

Wyciszyłam wiele ludzi ze swojego życia - tych, którzy wysysali ze mnie energię, którzy mówili mi, jak mam żyć, co mam robić, co jeść, jak się zachowywać. Usunęłam tych, którzy odzywali się tylko wtedy, gdy czegoś ode mnie potrzebowali, tych, którzy nie pamiętali o moich urodzinach czy imieninach. W końcu nawet usunęłam Facebooka, nie podając już daty urodzenia - chciałam się przekonać, kto naprawdę o mnie pamięta.

Ten proces trwał pięć lat. Pięć lat ciągłych małych decyzji, które w końcu ułożyły mój świat na nowo. Dzisiaj mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć: to, że odcięłam się od tych ludzi, było najlepszą decyzją w moim życiu. Czuję się spokojniejsza, bardziej radosna, mam poukładane w głowie i w

sercu. Nikt nie mówi mi już, jak mam żyć. Nikt nie wyznacza mi granic i nie zabiera mojej energii.

Ale nie - to wcale nie było łatwe.

Niektórzy z tych ludzi byli obecni przy mnie przez lata. Innych łączyły ze mną więzi rodzinne. Byli też tacy, którzy pojawiali się tylko na chwilę, ale zostawiali po sobie ogromne emocjonalne zamieszanie. Czasem naprawdę bardzo chciałam wierzyć, że te relacje jeszcze da się uratować.


Wszystko zaczyna się od tej jednej myśli:

Czy ja jestem dla tej osoby kimś wartościowym?

I czy ta osoba naprawdę jest wartościowa dla mnie?


To pytania, które potrafią rozedrzeć człowieka od środka. Ale one też otwierają oczy. Bo czasem trzymamy się ludzi tylko dlatego, że kiedyś byli ważni, a nie dlatego, że nadal nimi są. Albo dlatego, że mamy nadzieję, że może jeszcze kiedyś się zmienią. Ale najczęściej się nie zmieniają. A my zostajemy coraz bardziej zmęczeni.

sobota, 29 listopada 2025

Sztuka komunikacji pełnej ciepła i szacunku

Dziś chciałabym porozmawiać o czymś, co w dzisiejszym świecie staje się coraz trudniejsze, ale jednocześnie bardziej potrzebne niż kiedykolwiek: komunikacja pełna ciepła i szacunku.

W zgiełku codziennego życia łatwo zapomnieć, jak ważne są słowa. Często mówimy szybko, impulsywnie, nie zastanawiając się, jakie ślady pozostawiają nasze wypowiedzi w sercu drugiej osoby. A przecież słowa mają moc - mogą leczyć, mogą ranić, mogą budować lub burzyć. Wiemy, jak łatwo powiedzieć coś, co niepotrzebnie zrani drugą osobę, ale z drugiej strony, potrafimy też sprawić, że komuś poprawi się nastrój i poczuje się lepiej dzięki kilku prostym słowom.

Ciepłe słowa w codziennej komunikacji

Ciepłe słowa to te, które sprawiają, że czujemy się bezpieczni i zrozumiani. To te, które nie oceniają, nie osądzają, nie krzywdzą. Zamiast tego, otulają nas jak koc w zimny dzień, dając poczucie, że wszystko będzie dobrze.

Warto pamiętać, że komunikacja to nie tylko to, co mówimy, ale przede wszystkim, jak to mówimy. Oto

kilka wskazówek, jak nadać naszym słowom więcej ciepła:

1. Mów z empatią

Zanim wypowiesz słowo, zatrzymaj się na chwilę i zastanów, jak Twoje słowa mogą wpłynąć na drugą osobę. Empatia to zdolność wejścia w buty drugiego człowieka, zrozumienia jego emocji i potrzeb. Dzięki empatii potrafimy wyrażać nasze myśli tak, by nie ranić innych.

Przykład:
Zamiast powiedzieć „Dlaczego jesteś taki smutny? To przecież nic wielkiego!”, lepiej powiedzieć:
„Widzę, że czujesz się smutny. Chciałabym Ci pomóc, jeśli mogę.”
Ciepłe słowa to zrozumienie bez oceny. Wspierają, a nie krytykują.

czwartek, 27 listopada 2025

Ciepłe słowa o tych, którzy zakończyli swoją drogę tutaj na ziemi

Śmierć to temat, którego się nie dotyka. Przynajmniej dopóki nie stanie się czymś, co dotyka nas. Albo kogoś bardzo bliskiego.

I wtedy cały świat się zatrzymuje. I nikt nie wie, co powiedzieć.

Znam dwie kobiety, które straciły mężów. Ich historie są różne, ale jest w nich coś wspólnego - miłość, która nie zgasła, tylko zmieniła kształt.

Pierwsza z nich była przy nim do samego końca. Długo chorował. Hodowali razem spokój - tak to nazwała. Zapewnili mu odejście w domu, w cieple, w miłości. A potem... Została pustka. Ale wokół niej byli ludzie. Tacy, którzy nie pytali codziennie „jak się czujesz”, tylko działali. Zabierali ją z domu, organizowali wycieczki, podsunęli pracę, pomagali przetrwać dni. Bo noce były najgorsze - wtedy zostawała sama.

Pomogła jej wiara. Taka spokojna, cicha - że to nie koniec. Że dusze się spotkają. Że On gdzieś tam czeka. Pomogło Pismo, które trzymała pod poduszką. Ale najbardziej - to, że ktoś był obok.

Druga jeździła codziennie do szpitala. Nigdy się nie kłócili. I po trzech latach wciąż pamięta jego słowa, jak mówił jej:

„Nie martw się. Ja i tak będę zawsze przy Tobie.”

Ich miłość była cicha, ale głęboka. Bez wielkich deklaracji, ale z ogromną obecnością. Po jego śmierci długo nie potrafiła spać w ich wspólnym łóżku. Siadała przy oknie i patrzyła w ciemność. I mówiła jego imię. Żeby nie zniknęło.


Zapytałam ją kiedyś, jak to zrobiła. Jak się w ogóle wstaje po czymś takim.

Uśmiechnęła się smutno i powiedziała:

> „Nie wstajesz. Na początku tylko przestajesz leżeć. Potem robisz kawę. A potem, po tygodniach, miesiącach… przestajesz czekać, że wróci. Ale nie przestajesz kochać.”

Zastanowiłam się wtedy, czy miała jakiś sposób, cokolwiek, co pomogło jej przejść przez te najciemniejsze dni. A ona, bardzo cicho, dodała:

> „Przestałam walczyć z bólem. Przestałam udawać, że go nie ma. Siadałam z nim wieczorem, jak z kimś znajomym. Mówiłam mu - wiem, że tu jesteś. Ale dziś też przetrwam. Tak jak wczoraj. I tak jak jutro.”

A potem robiłam coś drobnego. Zapalałam świeczkę. Włączałam muzykę. Pisałam listy, których nie wysyłałam. I mówiłam na głos jego imię. Żeby nie zniknął.”


Ja też kiedyś straciłam bliską osobę. Miałam osiem lat, gdy umarła moja babcia. Nie rozumiałam jeszcze, czym naprawdę jest śmierć. Ale czułam, że jej nie ma. I jednocześnie - że jest wszędzie. W zapachu pierników. W radiu, które grało jej ulubione piosenki. W moich próbach bycia dzielną. Bo ciągle czułam, że patrzy. I że chciałaby, żebym zrobiła coś dobrego. I była z niej dumna.


Dziś, z perspektywy dorosłej kobiety, myślę, że wiele rzeczy wtedy przeczuwałam, choć nie znałam słów.

Dziś wiem, że śmierć to nie koniec. Że dusze nie znikają. Że zostają - przy nas, w nas.

I że im bardziej tkwimy w rozpaczy, tym trudniej im odejść tam, gdzie powinny.


Gdybym teraz miała stracić kogoś bliskiego, nie krzyczałabym już „dlaczego”. Nie kurczowo.

Płakałabym - pewnie. Ale bez tego wewnętrznego rozrywania. Bo wiem, że oni tam są. I że to, co możemy im dać, to spokój.

Spokojne myśli. Ciepłe słowa.

Zamiast żalu - wdzięczność, że byli.

Zamiast „czemu odszedł” - „jak pięknie było, że był”.


Nie zawsze jesteśmy gotowi. Ale czasem wystarczy uwierzyć, że nic, co prawdziwe, nie ginie.

Miłość nie znika. Ona się tylko przenosi.


Nie wiem, co dokładnie przeżywasz. Ale jeśli choć jedno zdanie z tego tekstu dało Ci oddech - to znaczy, że nie napisałam go na próżno.




 Twoje słowa są dla mnie bardzo ważne - zostaw komentarz, jeśli masz chwilę. Możesz również dołączyć do grona czytelników, klikając „Obserwuj” w bocznym pasku. A gdybyś chciał/a postawić mi kawę - uśmiechnę się szeroko: 

wtorek, 25 listopada 2025

Ona i alkohol - czyli miłość w cieniu butelki

 (tekst bardzo długi, bardzo szczery, bardzo potrzebny)

Kiedyś przyciągała takich ludzi. Jeden potrafił przepić całą wypłatę, a potem pożyczał pieniądze, by mieć na kolejny alkohol - nie obchodziło go, że trzeba wykarmić dzieci, opłacić rachunki. Liczyło się tylko to, żeby zalać to, co bolało. Drugi nie był agresywny - wręcz przeciwnie, był czuły, ale tylko wtedy, gdy akurat był trzeźwy. A tych momentów było coraz mniej. Ona żyła z zegarkiem w ręku, ucząc się odróżniać trzeźwe spojrzenie od tego za

mgłą. Czekała na niego. Na to jedno popołudnie w tygodniu, kiedy „wracał do siebie”. Trzeci był właścicielem firmy - z pozoru ogarnięty, silny. Ale każda trudność kończyła się w butelce. Miał plany, marzenia… ale nigdy ich nie realizował. Piwo nie było dla niego alkoholem. A problemy? Zawsze ważniejsze niż wszystko inne.

I wtedy przyszło zrozumienie.

To nie ona miała problem. To oni. Ale to ona z tym żyła.


Złudzenia, które nas trzymają


„On się zmieni. Dla mnie. Dla dzieci. Jak już przejdzie przez ten stres…”

„Właściwie to nie pije aż tak dużo. Inni piją więcej.”

„Przecież każdy facet czasem się napije.”


Współuzależnienie nie pojawia się z dnia na dzień. Rodzi się powoli. W oswajaniu nienormalności. W codziennym zaciskaniu zębów. W „może dziś będzie lepiej”.


Ale nie jest. Bo picie to nie jest tylko nawyk. To mechanizm ucieczki. To sposób radzenia sobie ze sobą. A miłość tego nie uleczy. Miłość bez granic nie leczy - ona często zabija po cichu.


Historie, które bolą


Jedna z kobiet opowiadała, że po latach życia z uzależnionym mężem nie potrafiła spać spokojnie nawet wtedy, gdy on był w szpitalu. Ciągle nasłuchiwała kroków. Dzwonka do drzwi. Tego, że znowu coś się wydarzy. Kiedy w końcu odeszła - nie poczuła ulgi. Poczuła… strach. Bo tak długo była skupiona na nim, że zapomniała, jak się żyje samodzielnie.

niedziela, 23 listopada 2025

Są ludzie, którzy nie okazują emocji.

Kiedy jedna osoba czuje wszystko, a druga… prawie nic. Albo przynajmniej nic nie pokazuje. Nie jest tak, że wszyscy ludzie kochają tak samo. Niektórzy nie kochają w ogóle. Nie dlatego, że są źli. Czasem po prostu inaczej zostali zbudowani. Albo zbyt wiele razy się rozsypali. Nie przytulą, nie powiedzą „tęskniłem”, nie zapytają, co czujesz. Siedzą obok, jakby nic się nie działo, kiedy Ty przeżywasz cały wewnętrzny pożar. To może być:

*Wychowanie w domu bez bliskości - gdzie nikt nie uczył, jak się mówi „kocham”, jak się troszczy, jak się przyjmuje czyjeś uczucia.

*Trauma - która sprawia, że ktoś nauczył się chować emocje, bo kiedyś pokazanie ich kończyło się źle.

*Depresja albo wypalenie emocjonalne - gdzie człowiek czuje się jak za szkłem: niby widzi, ale nie umie dotknąć.

*Autyzm lub cechy ze spektrum - które wpływają na to, jak odbierane są emocje, jak się je wyraża (to nie jest brak serca, tylko inna konfiguracja).

*Zaburzenia osobowości (np. narcystyczne, unikające, borderline) - gdzie empatia i emocjonalna dostępność są zaburzone, bardzo zmienne albo znikome.

*Psychopatia (skrajnie rzadko, ale realnie) - gdzie autentycznie nie ma emocjonalnego rezonansu z innymi.


Jak rozpoznać emocjonalną niedostępność?

piątek, 21 listopada 2025

Dlaczego nikt nie zbiera pieniędzy na życie ludzi po czterdziestce?

I co się dzieje, gdy zostają z niczym

Zbieramy pieniądze na chore dzieci. I słusznie - bo ich życie dopiero się zaczyna, bo są bezbronne, bo poruszają serce. Organizowane są koncerty, wydarzenia, udostępnienia w social mediach, ogromne akcje pomocowe. Ale jest jedna grupa ludzi, o których nikt nie mówi, choć ich życie potrafi się równie dramatycznie posypać: dorośli po czterdziestce, pięćdziesiątce, sześćdziesiątce, którzy zostali z niczym.

Nie zawsze są starzy. Czasem to ludzie w sile wieku. Ale nie mieszczą się już w kategoriach „dziecko do uratowania” ani „senior zasługujący na spokój”.

A jednak to właśnie oni najczęściej zostają bez żadnego systemowego wsparcia. Bez pomocy. Bez fundacji. Bez szans.

Ludzie po rozwodach, którzy stracili wszystko

Często słyszymy: „Zaczęli od nowa”. Ale jak zacząć, kiedy w wieku 45 czy 50 lat masz za sobą rozwód, dom został u byłego partnera, a Ty zostajesz z walizką, średnią pensją i zerową zdolnością kredytową?


Nie dostaniesz drugiego kredytu. Nie uzbierasz już wkładu własnego.

Zostaje wynajem - drogi, niestabilny. Do tego dzieci na utrzymaniu, raty, koszty życia, często samotność, depresja, wypalenie.

I zero ludzi, którzy ruszają z pomocą. Zero zbiórek.

Bo przecież „dorosły sobie poradzi”, prawda?

Nie zawsze.


Choroba w dorosłości to często wyrok - nie tylko zdrowotny, ale finansowy


Zawał, rak, udar, niepełnosprawność. Jeśli przydarzą się dziecku - znajdzie się pomoc.

Ale gdy przydarzą się Tobie w wieku 52 lat, to zostajesz sam z decyzją:

leki czy jedzenie,

czynsz czy ogrzewanie,

życie czy przetrwanie?

Nie masz siły chodzić do pracy, ale nie spełniasz kryteriów do renty. Nie masz oszczędności, bo wydane zostały na „życie”, które miało trwać. Nie masz partnera, który Cię wesprze. Czasem nie masz już nawet rodziny.

I wtedy system mówi Ci jedno: radź sobie.

A jeśli nie masz gdzie mieszkać?

Wbrew pozorom - to nie margines społeczny.

Coraz więcej „zwykłych ludzi” trafia na bruk nie dlatego, że „źle żyli” - tylko dlatego, że życie ich złamało szybciej, niż zdążyli się podnieść.